Nie da się uszczęśliwić kogoś na siłe. Nie umiem tego wyjąsnić, może po prostu nie tak wygląda moje szczęście. Chciałabym to wszystko z siebie strzepnąć niczym okruszki albo zakręcic sie tak szybko szybko aby to wszystko po prostu odleciało. Ale nie rozumiem dlaczego. Czuję jakbym była zamknięta w pokoju w którym wybuchł wielki pożar i choć ogień mnie nie dosięga, to jest tak duszno że ledwo mogę oddychać, ale wiem że gdy otworzę drzwi by się uwolnić, wszystko spłonie i nigdy już tam nie powrócę. Męczy mnie to. Widzę odbicie obojętności we własnym lustrze. A jeśli nigdy się tego nie nauczę?
O i tak to ze mną jest.
An.
Powiem tak: doskonale Cię rozumiem... trzymaj się , pozdrawiam Agatkagie:)
OdpowiedzUsuńPrzeglądam swojego starego bloga. Rok 2012. Myślę "o jacie! pewnie nikogo już nie ma z dawnych blogowiczów". Wybieram linki. Zablokowany/nie ma/ strona nie istnieje. I nagle ba-dum ! U Ciebie się ładuje! Ekstra :) Fajnie, że jesteś. Tutaj N. (pewnie mnie nie pamiętasz. tak, na 100% mnie nie pamiętasz). Ale jestem. I zapraszam na swojego nowego bloga. :) Co do Twojej notki - mogę Cię nie rozumieć. Mogę nie "zczaić" o co chodzi, ale wiem jedno, że uczucie wielkiego pożaru, który niby Cię nie dosięga, ale jest duszno bardzo dobrze znam. Buziaki.
OdpowiedzUsuńNikogo nie da się zmusić do szczęścia. Może sytuacja, w której tkwisz teraz, chociaż z pozoru wygląda jak najbardziej w porządku, to dla Ciebie po prostu nie jest dobra? I nigdy nie mówi nigdy :) Nauczysz się, tylko pewnie potrzebujesz trochę czasu.
OdpowiedzUsuńI u mnie ostatnio powietrze się zagęściło. Duchota dopada bardziej, każdego dnia.
OdpowiedzUsuńKażdy z nas jest kreatorem własnego szczęścia...tylko nie zawsze dobieramy dobre składowe . Co okazuje się (niestety) zazwyczaj po fakcie. BADUM.
Pozdrawiam Cię ciepło!